Widzę, jak przemykają po przeciwnej
stronie ulicy. Ich euforia i lekkomyślna zabawa powoli dobiegają końca, ustępując miejsca anarchii i ciemności, która zerwała się z łańcucha. Niektórzy z nich dalej
próbują udawać, że to nic, poddają się beztrosce. U innych pojawiają się
pierwsze myśli, że to już nie jest zabawa; że długo nie damy rady bez
dorosłych. Dziecięcy raj? Najwyraźniej taki nie może istnieć. Ale większość już
wie. Wiedzą, że nie ma nic dobrego w tym, co nam się przytrafiło.
Mutanci napawają ich lękiem.
Widzę w ich przestraszonych spojrzeniach, że boją się tego, kim się staję. A
właściwie tego, czym się staję. To z
pewnością nie jest normalne. Nie powinnam umieć tego, co potrafię. Sprawiam, że
ludzi obejmuje paraliż. Im dłużej patrzysz mi w oczy lub dotykasz mojej skóry,
tym dłużej nie możesz się ruszać, choć jesteś wszystkiego świadomy. Nikogo jak
na razie nie zabiłam, moje umiejętności jeszcze nie dosięgły serca i płuc.
JESZCZE. Nie wiem, do czego jestem zdolna w gniewie, a moje moce cały czas się
rozwijają. Jednocześnie słabość innych czyni mnie silniejszą. Nazywają mnie
Bazyliszkiem. Wiem, że już samo brzmienie mojego przezwiska powoduje, że
dzieciaki trzymają się ode mnie z daleka. Boją się mnie, chociaż nikogo na
stałe nie uszkodziłam. Wystarcza sam fakt, że jest we mnie coś
nieludzkiego. Coś mrocznego. Coś, czego nie do końca potrafię zaakceptować,
jednak wiem, że jest częścią mnie. Dzięki temu czuję się potężna i
niebezpieczna. Mam władzę, która wcześniej była dla mnie niedostępna. Ta moc ze
mną pozostanie. Przynajmniej tak długo, jak ETAP będzie trwał, a ja nie mam
złudzeń.
ETAP będzie trwał jeszcze długo.
Nie lubię się za bardzo wychylać.
Angażowanie się jest niebezpieczne. Dopóki masz swoje zdanie, ale po cichu,
dopóki istniejesz, ale nie dajesz znaków
swojej obecności, dopóki krzyczysz, ale tylko wewnątrz siebie, dopóki
żyjesz w samym środku wydarzeń, ale jakby na marginesie, jesteś bezpieczna.
Możesz zajmować się własnymi sprawami i nie martwić się o innych. Masz swoje
własne życie i nikt nie może ci próbować w nie wtargnąć, skoro właściwie nie
istniejesz. Wtapianie się w tłum jest dobre. Jednak kiedy się zaangażujesz,
stajesz się widoczna. Wtedy nie masz już odwrotu. Zaczynają cię widzieć i próbują
przeciągnąć na swoją stronę. Życie w cieniu jest łatwe i przyjemne, ale to jest
ETAP. Tutaj nic nie jest łatwe i przyjemne.
A ja popełniłam błąd.
Zaangażowałam się.
CHEY ~ PERDIDO BEACH ~ 17 LAT ~ STACJA BENZYNOWA CHEVRON ~ MUTANT ~ BAZYLISZEK ~ MECHANIZMY OBRONNE ~ HAKER ~ SAMOTNICZKA ~ CZARNA OWCA ~ KAŻDY I NIKT ~ WCIELENIE SARKAZMU ~ KRÓLOWA LODU ~ TO SKOMPLIKOWANE
Cześć wszystkim! Karta jak karta, w wątkach postaramy się bardziej. Zdjęcie random, specjalne podziękowania dla autorki Thomasa ;)
Jeżeli jakimś cudem gdzieś uchował się ktoś ze starej ekipy z Perdido Beach (z Onetu lub początków Blogspota), wpadnijcie i konieczcie powiedzcie cześć!
[ Woach, nie spodziewałam się kogoś z taką mutacją, ale pozytywnie mnie zaskoczyłaś. Wreszcie Phil mogłaby dowiedzieć się, jak to jest, gdy się ciebie boją. I to właśnie ze strachu, pewnie trzymałaby się blisko Chey, a przynajmniej starałaby się ją rozpracować. Lepiej trzymać niebezpiecznych ludzi blisko siebie, niż potem mieliby skierować się przeciw tobie :D
OdpowiedzUsuńW każdym razie witam się i życzę dobrej zabawy! ]
Philippa Pines
[Hej. :) Niezwykle ciekawa postać, a przy karta jest napisana w dość ciekawy sposób. Czytając ją czuje się ten klimat tajemniczości. :)
OdpowiedzUsuńJa póki co nie widzę jak mogłybyśmy powiązać w wątku nasze postacie, więc od siebie póki co nie jestem w stanie nic zaproponować. Ale jeżeli ty może masz jakiś pomysł, to zawsze staram się dać też coś od siebie, by nie pozostać dłużna.
Bez względu na wszystko życzę dobrej zabawy. :) ]
Wanda Argent
[Witam na blogu, mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić, życzę ci mnóstwa wątków i ciekawych powiązań. :)]
OdpowiedzUsuńDrake
[Zapraszam do Kaia]
OdpowiedzUsuń[Halo, jaka zasłona dymna, ja nic o tym nie wiem. Myślę, że udałoby się wcisnąć Chey do grafiku, wakacje mam, mogę trochę zaszaleć z ilością wątków, zwłaszcza że dziennie jakoś wiele ich nie przybywa. Zresztą sadyści powinni razem wykombinować coś niebezpiecznego. <3]
OdpowiedzUsuń[Królowa lodu mmm ♥ Generalnie ciekawa postać i piękne, rzadkie imię. Mam taki pomysł na wątek. Skoro Chey pracuje na stacji (?) to Cole mógłby tam wpaść, cały zdyszany, goniony przez bandę, której podpadł albo zmutowane zwierze. No, a twoja pani mogłaby mu pomóc. A potem...cóż, zobaczymy ;> ]
OdpowiedzUsuńCole
Życie w ETAPIE nie było takie ciężkie. Grunt to dobrze się ustawić. I ustawić innych na swoje miejsca w szeregu. Ważna rzeczą dla mnie było też to, aby znaleźć dobre lokum. Takie, które nie było nagminnie odwiedzane przez innych. Dlatego też zamieszkalem z młodą w tej starej (i według co niektórych - strasznej) ruderze na wzgórzu, gdzie dotarcie było nie lada wyczynem.
OdpowiedzUsuńJednak zdarzali się i tacy, którym wizyta w tym miejscu nie była czymś strasznym. Taka osoba była na przykład Cheyenne. Zjawiala się tutaj raz na jakiś czas. A ostatnio nią i częściej. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nasza znajomość opierała się raczej na układzie: "Ty mi coś - ja ci coś". I to nam jak najbardziej odpowiadało. Często gęsto ja jej coś naprawialem a ona przynosiła mi w zamian jakieś rzeczy i najnowsze wieści z miasta. Dobrze było wiedzieć co w trawie piszczy.
Ponadto nie próbowała wkupic się w moje laski. Nie posylala mi tych przyglupawych usmieszkow jak co niektórzy. Nie pytała " Dlaczego tu mieszkam z siostrą" albo "Dlaczego się izolujemy od reszty tutejszego społeczeństwa". Śmiało mogłem stwierdzić, że to była taka druga wersja mnie. Tyle, że w spódnicy.
Właśnie skończyłem naprawiać zegar z kukułka. I niech mi ktoś powie, że technikum o profilu mechaniczno - elektrycznym jest czymś złym! Teraz nabyta wiedza w szkole bardzo mi się przydawala. Gdyby tylko to moi starzy to widzieli... A może lepiej, że nie widzieli.
Glosne ujadanie owczarka niemieckiego sprawiło, że oderwalem się od dotychczasowego zajęcia. Wytarlem dłonie czarne od smaru w kolorową scierke zrobiona ze starej i niekorzystanej już przez ojca koszuli. No cóż... Każdy sobie radził najlepiej tak jak umiał.
- Cześć. - Powiedziałem do Chey, kiedy na tylko zauważyłem. - Co tam nowego słychać w mieście? - Zapytalem się jej. - Naprawilem to o co kiedys tam mnie poprosilas. - Rzekłem. Wiadomo jednak było, że nie ma u mnie nic za darmo.
[Zgadza się, niestety jestem tegoroczną maturzystką, czego w sumie troszkę żałuję, bo CKE było wyjątkowo wredne w tym roku.
OdpowiedzUsuńTy zła kobieto, teraz mam ogromny dylemat, bo pomysły ze stacją i z wycieczką nad jezioro bardzo mi się podobają, chociaż gdyby się uprzeć to można je połączyć. :D]
Drake
[Pjona partnerze, z chemii to ja będę miała 10% najwyżej, ale nie mam zamiaru tego poprawiać, bo znając życie poprawie na 5%.
OdpowiedzUsuńKurde, kurde, kurde. Ja bym zaczęła, tylko no dzisiaj jakoś mi to wszystko idzie jak krew z nosa, zła jestem, bo się z pracy sama wyrzuciłam i teraz mam ochotę normalnie kogoś pobić. Czy choć troszeczkę mnie to usprawiedliwia? :D]
Drake
Drake siedział w gabinecie burmistrza Perdido Beach i zerkał spode łba na wszystkich członków samozwańczej Rady. Zbulwersował go fakt, że wbrew jego woli wysyłali go na niebezpieczną, męczącą misję, w dodatku za towarzysza ekspedycji przydzielili mu kobietę. Zgadza się, kobietę! Zupełnie jakby bali się, że gdy weźmie ze sobą jakiegoś chłopaka, to prędzej czy później go zabije, gdyż poróżnią ich typowo samcze konflikty. Zapewne ich obawy były słuszne – Drake Merwin w innych chłopach nie widział potencjalnych kumpli, lecz ofiary, na których może zaprezentować swoją wyższość.
OdpowiedzUsuń-Drake!
-Hm...?
-Zbierz dupę w troki i zapieprzaj na stację po tę dziewczynę. Nie obchodzi mnie jak to zrobicie, weźcie samochód, motocykl, rower albo nawet helikopter, ale macie dotrzeć tam jeszcze dzisiaj. Sprawa jest bardzo poważna.
-Jaka sytuacja? - Drake odparł z rozbawieniem, obserwując jak twarz Caine'a przybiera odcień dorodnej truskawki. Po chwili wzruszył ramionami i wyszedł z pomieszczenia, nie czekając na odpowiedź. Nie, wcale się nie bał, że tamten wyrzuci go przez okno za pomocą swojej mocy telekinezy. Może tylko tak odrobinkę – bądź co bądź, ale nie chciał złamać sobie wszystkich możliwych kości. To pogorszyłoby jego wspaniałą reputację groźnego chłopca, nieustraszonego bojownika, którego jeszcze nikt nie pokonał.
Rzecz jasna wiedział, o jaką sytuację chodzi Nieustraszonemu Przywódcy. Podobno dzieciaki, które wypiły wodę przetransportowaną z jeziora Tramonto zachowywały się... specyficznie. Ci bardziej rozgarnięci i znający się co nieco na medycynie twierdzili, że objawy przypominały nieco zmodyfikowaną wściekliznę. Wspaniale, cóż za zacny pomysł – Drake z przyjemnością zapuści się w miejsce, które najprawdopodobniej było epicentrum tej dziwnej, niepokojącej dolegliwości. Teraz to już nie miał żadnych wątpliwości, iż zapewne burmistrzostwo chciało się go pozbyć raz na zawsze. Marzyli o jego śmierci. Każdego dnia modlili się, aby Drake'a Merwina zabrakło na tym świecie.
-Cześć, laska – wydarł się, kiedy przekroczył próg stacji benzynowej. Nie miał zamiaru bawić się w żadne podchody, udawanie miłego czy zadowolonego z faktu, że był skazany na towarzystwo przypadkowej dziewczyny. - Szybciutko pakuj walizkę, jedziemy na wspaniałą, pełną emocji wycieczkę. Nie zapomnij kremu z filtrem i czapeczki, nie będę odpowiadać za żadne oparzenia lub udary.
Zaśmiał się ze swojego nieśmiesznego stwierdzenia i opadł na podłogę. Położył się na zimnych kafelkach, mając zamiar nieco odpocząć przed wyruszeniem na wyprawę. Nie zapominał, że musieli jeszcze znaleźć środek transportu i mapę, a jemu przecież tak bardzo się nie chciało cokolwiek robić!
[Ble. XD]
Okej, prawdę mówiąc spodziewał się, że przydzielili mu jedną z tych typowych dziewczyn, które potrafią rozmawiać wyłącznie o zakupach, makijażu i o swoich podbojach miłosnych. Drake szczerze nienawidził tego konkretnego odłamu płci rzekomo pięknej - między innymi dlatego miał tak małe doświadczenie w relacjach damsko-męskich. Obawiał się, że każda laska to jedna z tych bezmózgich flądr, które piszczały na widok przystojniejszych samców, czasem i nawet na niego. Drake Merwin ignorował podobne zachowania, zresztą nie uważał, coby potrzebował damskiego towarzystwa. Miłością obdarzał jedynie te kobiety, które chciały z nim współpracować - a więc strzelby, pistolety, karabiny maszynowe. No w końcu mówi się ta broń - rodzaj żeński jak się patrzy, kobita idealna, bo nie gada bez ładu i składu, bo taka piękna, bo atakuje z zabójczą perfekcją.
OdpowiedzUsuńSpiorunował dziewczynę wzrokiem, odrzucając butelkę i powoli wstając. Z teatralnie obrażoną miną rozmasował swój obolały brzuch.
-Nie tak ostro, laska, nie chciałbym, żebyś wgniotła mój cudowny kaloryfer - rzucił w kierunku dziewczyny, rozglądając się po stacji. Zaczął uzupełniać swój ekwipunek o tonę jedzenia i drugie tyle wody, coby nie paść z wyczerpania w połowie wyprawy. W końcu był facetem, musiał dużo jeść, prawda?
Ledwo wsiadł do samochodu, kiedy usłyszał męski, bojowy okrzyk. Westchnął ciężko i wysiadl z maszyny. Spostrzegł trójkę zataczających się, wyraźnie podpitych małolatów. Dzieciaki krzyczały i wyły, wyglądając przy tym jak sfora upośledzonych kojotów w trakcie okresu godowego. Drake zaśmiał się kpiąco. Z auta wyciągnął swój ukochany kij bejsbolowy i powolnym krokiem zaczął się zbliżać do spitego towarzystwa. Nie przypuszczał, że taka banda może stanowić dla niego jakiekolwiek zagrożenie.
-Proszę proszę, tacy młodzi i już spożywają alkohol? Jesteście wyjątkowo zdemoralizowani jak na wasz młody wiek, pan Merwin będzie musiał was wychować - Drake po raz kolejny zaśmiał się że swojego żartu, mierząc chłopców rozbawionym spojrzeniem. - Hej, Cheyenne, schowaj się w jakimś bezpiecznym miejscu, nie chcę odpowiadać za niewieście rany. Tak delikatne istotki nie powinny pakować się w tak niebezpieczne bójki.
Mina mu nieco zrzedła, kiedy na ręce jednego z napastników pojawił się płomień czystego ognia. Pieprzone mutanty, zawsze musiały coś zepsuć. Szykowała się taka wspaniała bójka, a tu nagle BAM - zmutowany delikwent musiał zniszczyć marzenia Drake'a swoją mocą.
Merwin zmarszczył brwi. Ogień na stacji benzynowej? O kurwa. To nie było dobre połączenie.
-Ej, laska, jeśli znasz jakieś przydatne umiejętności w walce z ognistymi chłopcami to możesz jednak pomóc - wrzasnął, powoli wycofując się w kierunku samochodu.
[Ble razy dwa. :D]
- Nie siła fizyczna lecz sztuka dyplomacji trzeba docierać do ludzi. - Stwierdzilem, usmiechajac się lekko. - Ale patrząc na rozwój sytuacji można już zacząć bać się tego co przyniosą kolejne dni. - Westchnalem cicho pod nosem. - Dzieciaki mają to do siebie, że im bardziej ktoś im czegoś zabrania tym bardziej będą się buntować. Kilka jednostek da się zastraszyć i umilkna. Ale jak to mawiala moja świętej pamięci babcia... Nadejdzie czas, że i kamienie przemówią. I dojdzie wtedy do rewolucji. - Spojrzalem na nią bardzo uważnym wzrokiem. - Przepraszam, chyba trochę się zagalopowalem. - Usmiechnalem się delikatnie w jej kierunku. - Więc powiadasz, że zaczęły się walki o władzę. Ciesze się, że mnie aż tak bardzo do tego nie ciągnie. - Zerknalem przez okno, sprawdzając gdzie jest Nika. - Poza tym doszły mnie słuchy, że powoli zaczyna brakować produktów codziennego użytku... Jak ktoś nie zacznie robić czegoś sensownego, aby temu zaradzić to będziemy mieli klopot. - Powiedziałem do Cheyenne.
OdpowiedzUsuńPodszedłem do szafy, gdzie trzynalem naprawiony sprzęt. Trochę mi tego przybyło w przeciągu tygodnia. - Proszę bardzo, twój komputer. Niestety, ale za jakiś czas będziesz musiała go wymienić. Albo procesor. Cholernie się przegrzewa. Ale na razie póki co to przywrocilem go do stanu używalności. Pociągnie jeszcze z jakieś dwa, góra trzy miesiące na najwyższych obrotach. - Podrapalem się lekko w tył głowy. - Masz może jakieś namiary na kogoś kto miałby dostęp do części do łożyska samochodowego? - Zapytalem się dziewczyny. - Ostatnio mi wszystkie zeszły, a do miasta, jak sama dobrze wiesz... Jest mi po prostu nie po drodze. - To było dosyć kłopotliwe dla mnie. Ostatnia wyprawa do centrum skończyła się dla mnie i młodej ucieczka przed zmutowanymi kojotami. - A, bym zapomniał... Uważaj na zwierzęta. Niedawno pojawiły się w mieście przerośnięte i gadające kojoty. Są cholernie upierdliwym elementem, który zajmuje co rusz to nowsze rejony. - Skrzywilem się na samą myśl o tym. - Tutaj jeszcze nie dotarły. Ale sadze, że to tylko kwestia czasu. - Dodalem nieco cichszym głosem.
Życie Cole'a raczej nie było usłane różami. I tu wcale nie chodziło o sadystycznego ojca, zżerającą go od środka samotność czy wypełnione głodem dni tułaczki po tym brudnym, wielkim świecie. To udało mu się pokonać, dotarł do matki i brata i zamieszkał razem z nimi i nowym mężem matki, który jak się okazało był znacznie lepszym ojcem niż jego biologiczny tatuś. Cole zawsze czuł, że coś go przytłacza, blokuje, jakby nie mógł być sobą. Strach? Brak wolności? Tego się nie dowiedział.
OdpowiedzUsuńKiedy zniknęli wszyscy dorośli, miało być lepiej, ale, jak się oczywiście okazało, świat wywrócony do góry nogami i skazany na niełaskę bezmyślnych dzieciaków powoli podupadał. Jakie to było oczywiste. Młodość poszła się bujać, a oni musieli pracować, przejąć wszystkie obowiązki i co najważniejsze - walczyć o przetrwanie. A Jefferson miał tego pecha, że narobił sobie sporo wrogów, którzy raczej nie pochwalali pertraktacji. Nie spodziewał się jednak, ze go zaatakują, a już na pewno nie spokojnego wieczora, kiedy wracał do domu, by zobaczyć czy ten jeszcze stoi.
Tak więc szedł ulicą, która co prawda, wydawała się dziwnie pusta, ale kto by się tam tym przejmował? Przynajmniej miał spokój i nie został obrzucany głupimi pytaniami. Miał właśnie skręcić w znajomą uliczkę, kiedy nagle wyskoczyła przed nim szóstka wyrośniętych neandertalczyków.
- Gavin - uśmiechnął się słodko do jednego z nich. Póki co się nie cofał. Czas na ucieczkę miał dopiero nadejść - Co porabiacie o tej porze chłopaki? - spytał, jak gdyby nigdy nic, jakby byli dobrymi znajomymi.
- Nie pierdol, Jefferson. Chcemy wyrównać rachunki - odezwał się Gavin z pokerową twarzą, strzykając kostkami w dłoni. Matusiu, pomyślał, jak w jakimś tandetnym filmie akcji. Uśmiechnął się szeroko, zanim odwrócił się i zniknął za najbliższym rogiem. Naszła go myśl, że mógłby ich potraktować swoją mocą, ale do cholery - jak nic trafił by za kratki. A jak poradzi sobie Teddy bez jego pomocy. Na szczęście, w miarę szybko biegał. Wiatr odrzucał mu jasne włosy do tyłu. Serce biło ciut szybciej niż normalnie, a w klatce piersiowej mrowiła adrenalina. Już miał skręcić i wbiec na zatłoczony plac. Tak mało brakowało. Zamiast tego zderzył się z czymś, a raczej kimś, kto pojawił się na jego drodze. Zabluźnił pod nosem, wpadając w łapska neandertalczyków. Nie zaciągnęli go zbyt daleko - pewnie nawet o tym nie pomyśleli. Próbował się im wyrwać, ale niewiele mógł zrobić w potyczce z sześcioma wielkimi dryblasami. Któryś dostał w szczękę, inny w łydkę, ale i tak skończyło się na tym, że to on został najbardziej poszkodowany. Nie liczył uderzeń, bo nie było po co. Miał tylko nadzieje, że kolejne, nie przyniesie za sobą następnych. Och jak bardzo się mylił. W końcu wylądował na ziemi, cały obolały, czując gdzie niegdzie ciepłą krew. I nagle sytuacja się trochę uspokoiła, a on mógł zobaczyć, że są przy stacji benzynowej, a dziewczęcy głos, który przed chwilą usłyszał, należał do ciemnowłosej dziewczyny, wymachującej kijem bejsbolowym. Odkaszlnął czując w ustach smak rdzy.
- Musiałby zmierzyć się ze zmutowanym grizzly - mruknął, pod nosem, nie mogąc się powstrzymać. I poszło się walić trzymanie języka za zębami. Spojrzał na dziewczynę, a potem znowu na swojego napastnika, który warknął wściekle 'zamknij się'.
- Ja się raczej zastanawiam, czemu taka piękna niewiasta jak ty siedzi tu sama. Nie potrzeba ci towarzystwa? - spytał Gavin, ukazując w uśmiechu swoje żółte zęby i powoli ruszył w jej stronę. Cole byłby głupcem, gdyby nie skorzystał z okazji. Rzucenie się na niego było by niemądre, biorąc pod uwagę fakt, że byli tam jego kumple, ale wpadł na inny pomysł. Ułożył obie dłonie na asfalcie, a spod jego palców wypłynęła gruba warstwa lodu, która jak tylko dosięgnęła dryblasów, dosłownie przykuła ich nogi do ziemi.
Cole
Halo, halo! Drake nie potrzebował żadnej pomocy, a zwłaszcza już od nadętej, zaopatrzonej w moc dziewuchy, którą najchętniej by zakneblował, związał i wrzucił do bagażnika, zaś on sam pojechałby sobie nad jezioro, zachwycałby się pięknem pustynnych krajobrazów, z rekinim uśmiechem na ustach wysłuchiwałby odgłosów, które jego zwierzyna wydawałaby w bagażniku, natomiast on sam podśpiewywałby sobie harcerskie piosenki, coby czas mijał szybciej i przyjemnej. W ETAPie nie było radia, więc to załoga pojazdu musiała zapewniać sobie rozrywkę – Drake co prawda nie był osobnikiem wybitnie uzdolnionym muzycznie, jednak nie potrafiłby wytrzymać tylu godzin w grobowej ciszy, a nie będzie przecież targał na ekspedycję jakichś frajerów, którzy może i śpiewać potrafią, ale za to byliby wspaniałą kulą u nogi!
OdpowiedzUsuń-Zajebiście, zawsze marzyłem o tym, żeby zwiedzać nieznane, niebezpieczne tereny ze zmutowaną wariatką – warknął. Rzucił się na napastnika, próbując go unieruchomić. Z rąk chłopaka wystrzeliła smuga czystego ognia, o włos mijając ciało Drake'a. Merwin rzucił się na mutanta niczym wykwalifikowany zapaśnik, korzystając z okazji, kiedy ten przestał ciskać ogniem we wszystkich kierunkach. Przez kolejne pięć minut szarpali się w uroczym uścisku – jeden próbował znokautować przeciwnika, zaś drugi wierzgał, drapał i bił, byleby tylko uwolnić się z objęć pana psychopaty. Drake dopiero po dłuższej chwili wpadł na genialny, być może ratujący im tyłek pomysł. Puścił mutanta i pognał w kierunku stanowiska do mycia samochodów znajdującego się tuż obok stacji.
Spodziewał się, że chłopak pobiegnie za nim – zapewne nie mógł sobie odpuścić tej jedynej i niepowtarzalnej okazji, coby pokonać tego konkretnego szeryfa. Drake, niezdarnie omijając ogniste pociski, dopadł w końcu do konsoli sterującej myjnią i sprawił, że woda trysnęła z pryszniców. No, teraz mógł się spokojnie bić. Minęło kolejne pięć minut, zanim w ogóle udało mu się zwabić napastnika pod strumień wody, zaś następne dziesięć na znokautowanie go. Bił, kopał go po głowie, żebrach, klatce piersiowej, nerkach – po wszystkich wrażliwszych częściach ciała. Wpadł niemal w maniakalny szał, jego oczy zasnuły się czerwienią, kiedy zadawał ciosy nieprzytomnemu już piromanowi. Oprzytomniał dopiero po dłuższej chwili. Wcześniej nie odczuwał bólu ,lecz teraz świeże oparzenie dawało mu się we znaki – nie było poważne, aczkolwiek całkiem rozległe. Drake zaklął siarczyście. Przez dłuższą chwilę siedział pod strumieniem zimnej wody – jak przez mgłę chłopak przypominał sobie zajęcia z pierwszej pomocy, na których opowiadano o postępowaniu przy oparzeniach.
Dołączył do dziewczyny dopiero wtedy, kiedy niezdarnie zawiązał opatrunek na poparzonym boku. Cały ociekał wodą, skrzywił się z bólu, jednak po chwili na jego twarzy wymalowała się także satysfakcja. Nie pomógł jej jednak, nie od razu. Oparł się o maskę samochodu i z uśmiechem obserwował, jak męczy się z pozostałymi.
- Co za amatorszczyzna – westchnął teatralnie, po czym podszedł do jednego z przeciwników i od niechcenia zaczął go okładać kijem po plecach. Świetnie się bawił – zwycięstwo nad zmutowanym jegomościem dodało mu jeszcze więcej pewności siebie. - Tylko mnie tak nie sparaliżuj, laska, kto ci wtedy pomoże?
[Podbijam stawkę - ble razy cztery!]
[ A dziękuję bardzo! Nicky pisze się na wszystko, czemu nie, przetestujmy ich nietypowe zdolności, to może być ciekawe :D ]
OdpowiedzUsuńNicholas
[Pomysł dobry, rzeczywiście można by zrobić z nich takich partners in crime . Ten brak internetu rzeczywiście jest kłopotliwy (sama bym tam chyba nie wytrzymała), ale równie dobrze możemy wpakować ich w jakąś kradzież żywności/broni (jeszcze nie wiem po co, ale zawsze znajdzie się jakiś powód, np brak poczucia bezpieczeństwa) albo po prostu próbę wtargnięcia na zakazany teren czy coś w ten deseń. Fakt, że Chey wzbudza strach w innych tak naprawdę byłby bardzo na rękę Nicholasowi, w końcu nikt nie próbowałby ich zatrzymać przy ewentualnym przyłapaniu na gorącym uczynku :D]
OdpowiedzUsuńNicholas
[Witam późno, ale serdecznie! Zakochałam się w zdjęciu, chociaż mutacji ani trochę nie zazdroszczę. Jednak wygląda na to, że Chey całkiem sprawnie sobie z tym radzi, z racji jej silnego charakteru. Dobrej zabawy życzę! ;)]
OdpowiedzUsuńLeah Denvers
Miał ją ostrzec, że może powinna siedzieć cicho, ale nawet nie zdążył się odezwać. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust, ale zaraz przerodziło się w to w grymas, bo rozcięta warga zaczęła piec. Miał ochotę wstać, podejść do niej, poklepać ją po głowie i wymamrotać dumnym tonem 'moja krew', choć przecież nie płynęła w nich ta sama krew. Jak widać jednak, drażnienie innych i niemiłe odzywki były w naturze obojga.
OdpowiedzUsuńWstawanie w obecnej sytuacji nie wydawało się najlepszym pomysłem, toteż postanowił użyć swojej mocy, a co. W końcu nie zrobił im krzywdy, choć miał na to ochotę, wręcz przeciwnie. Kiedy tamci zostali przygwożdżeni do ziemi. Uśmiechnął sie w stronę dziewczyny, która do niego podbiegła, próbując dźwignąć się z asfaltu.
- Cześć,skarbie. Ja też za tobą tęskniłem, ale dzięki za te miłe słowa - powiedział głosem ociekającym sarkazmem. W gruncie rzeczy, był wdzięczny, że się pojawiła. W końcu mu pomogła i odwróciła uwagę mapłiszonów. Kiwnął głową, biorąc głęboki wdech i w końcu wstał, lekko się przy tym krzywiąc. Głupie żebra. Głupie siniaki. Głupia karma.
- To moja specjalność - zdążył wymamrotać, zanim jeden z dryblasów zaatakował Chey. Miał już się na niego rzucić, ale nie zdążył, gdyż zaatakował go jakiś mięśniak, z którym prawdę mówiąc nigdy nie rozmawiał. To się nazywa solidarność. Warknął na niego, czując ręce zaciskające się na jego gardle, a jego kolano wystrzeliło do góry, żeby kopnąć napastnika w brzuch. Puścił go, a potem dostał kijem bejsbolowym, na co Cole miał ochotę się zaśmiać. Został im jeszcze jeden, plus pięciu, ponieważ lód miał zaraz pęknąć.
- Schyl się - mruknął do niej i mając nadzieje, że naprawdę to szybko zrobi, cisnął w małpiszona twardym lodowym blokiem, który przed chwilą pojawił się w jego dłoni. Trafił idealnie w czoło. Brakowało jeszcze komiksowego transparentu z kolorowym napisem 'BAM!'
- Zmiatamy - mruknął do dziewczyny, kiwając głową w stronę sklepiku na stacji. Innego wyboru raczej nie mieli, cywilizacja była daleko stąd, a Cole ze swoimi żebrami i kostką raczej nie doszedłby daleko. Kiedy tylko oboje znaleźli się w środku, odruchowo wyciągnął rękę do zamka zamkniętych drzwi i głęboko go zamroził. To powinno zatrzymać ich na jakiś czas.
- Nie ma co, niezła przygoda. Jesteś cała?
Cole